Dzisiaj uczestniczyliśmy w wielkim wydarzeniu w życiu Torajów jakim jest ceremonia pogrzebowa.
Nie następuje ona zaraz po śmierci, a często zmarły czeka na nią wiele miesięcy, a nawet kilka lat.
Czas ten przeznaczony jest na zebranie, przez rodzinę, odpowiednich funduszy.
Przez ten czas zmumifikowane ciało zmarłego złożone jest w tradycyjnym domku i traktuje się go jak chorego. Rozmawia się z nim, przynosi mu się jedzenie itp.
W „naszej” ceremonii zmarły czekał na pochówek „tylko” 6 miesięcy.
Na ceremonię buduje się tymczasowe wiaty z numerowanymi boksami i sprasza się całą rodzinę, znajomych, sąsiadów itp. Jest to co najmniej kilkaset osób.
Każda rodzina przynosi dar – świnię, woła, pieniądze, cukier lub inne rzeczy. Zostaje to skrzętnie odnotowane, żeby w ten sam sposób odwdzięczyć się jak będzie odwrotna sytuacja.
Nas - możliwość uczestniczenia w ceremonii kosztowała „wagon” papierosów, który jako dar wręczyliśmy córce zmarłego.
Uroczystości trwają od 1 do 7 dni.
„Nasza” była średnio-mała, trwała „tylko” 3 dni.
O wielkości ceremonii świadczy też ilość zabitych zwierząt.
W „naszej” zabito „tylko” 6 wołów i ok. 50 świń, co jest raczej małą ilością. Klasa wyższa, w swojej uroczystości, musi zabić minimum 25 wołów.
Rano odbyła się kaźń wołów. Zabijano je, jeden po drugim, podcinając im gardła nożem. Widok był tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Krew tryskała wokół, woły dogorywały jeden na drugim w błocie. W tym błocie także odskórowano je i poćwiartowano.
W międzyczasie parę grup „oprawców” zabijało świnie, opalano je i też na ziemi oprawiano.
Jedna wielka rzeźnia....
W tym czasie przychodzili zaproszeni goście. Każda osobna grupa gości przychodziła o określonej godzinie, była witana przez spikera, który opisywał ją i jakie dary przynieśli. Później zasiadali, na piętrze w pomieszczeniach powitalnych i dzieci zmarłego ich witali (kobiety ciasteczkami, mężczyzn papierosami). Dzieci zmarłego ubrane były na czarno, a wnuki w odświętne, tradycyjne stroje.
Następnie goście dostawali kawę lub herbatę i spiker ogłaszał jaki boks jest im przydzielony.
Ok. 13 podano posiłek. Zaczęło się „wielkie żarcie”.
Kosztowało nas wiele wysiłku, żeby zjeść mięso ze zwierząt, które przed chwilą jeszcze były żywe, ale odmówić nie wypadało.
O kontroli weterynaryjnej mięsa oczywiście nikt tutaj nie słyszał :).
Po posiłku wypiliśmy szklankę, młodego wina palmowego :). Zobaczymy jakie reakcje będą wieczorem :).
Zdjęcia, chociaż ocenzurowane, są trochę drastyczne. To i tak nic w porównaniu z filmikami, na które, po powrocie, gorąco zapraszamy fanów filmu "Teksańska masakra piłą mechaniczną" :).