Po przypłynięciu z Apo Island do Dumaguete i przespaniu się w Harold's Mansion popłynęliśmy do Tagbilaran na Boholu. Tym razem prom był słusznej wielkości i pomimo lekkiego rozfalowania morza podróż upłynęła w spokoju. Płynęliśmy ok. 2 godz. Na Boholu mieliśmy wybrane miejsce noclegowe - Nuts Huts. Ośrodek prowadzony przez dwa małżeństwa belgijskie. Jest on położony w środku dżungli nad rzeką, co było dla nas miłą odmianą po plażach i morzu. Z Tagbilaran dojechaliśmy do Loboc tricyklem, później krótka przeprawa łodzią i byliśmy na miejscu. Były to bambusowedomki na palach, ale z prostym węzłem sanitarnym. Na górze, po pokonaniu stromych schodów była restauracja z ładnym widokiem na rzekę, po której co chwilę przepływały duże łodzie restauracyjne. Największe wrażenie było po zmroku, gdy dżungla zaczynała rozbrzmiewać setkami niezidentfikowanych odgłosów. Tak było przez całą noc. Pomimo to spało się zupełnie dobrze. Odczuliśmy na własnej skórze charakterystyczną cechę dżungli – niesamowitą wilgotność. Ciuchy, które były wilgotne i chcieliśmy wysuszyć – po nocy były mokre.
Zobaczyliśmy dwie, najbardziej znane atrakcje wyspy – malutkie małpki – Tarsier i „Chocolate Hills”.
Małpki są najstarszym przedstawicielem naczelnych na świecie – czyli, jakby nie było naszymi „starymi kuzynami” :). Są faktycznie malutkie i zamiast nas przypominają bardziej szczury. Ich cechą charakterystyczną są wielkie oczy – podobno 150 razy większe od ludzkich uwzględniając wielkość ciała. Mają długi, „szczurowaty”, goły ogon. Ale są ogólnie miłe do oglądania. W ich „sanktuarium” można spotkać zaledwie pięć sztuk. W całym lesie jest ich ok. setki. Wiele jest nielegalnie łapanych do klatek i pokazywane turystom. Nie przeżywają tam więcej niż rok.
Drugą atrakcją są wyrastające z równiny ziemne kopce o wys. ok. 300 m. Nazwa ich pochodzi od ciemnego koloru, który przybierają w porze suchej. Jako, że aktualnie był jej początek, tylko kilka miało ciemny, czekoladowy kolor. Żeby podziwiać panoramę „Czekoladowych Wzgórz” wybudowano na jednym z nich specjalną platformę. Widok jest ciekawy i warty godzinnej jazdy rozklekotanym autobusem :).
Po południu, po stwierdzeniu, że już wszystkie rzeczy mamy mokre, postanowiliśmy na drugi dzień popłynąć do Cebu i tam spędzić jeden, zaoszczędzony dzień zwiedzając i doprowadzając się do porządku.
Z Tagbilaran do Cebu płynęliśmy najlepszym promem do tej pory. Duży, czysty i nowoczesny. Po 2,5 godz. byliśmy w Cebu.