Trzeci dzień także zaczął się piękną, słoneczną pogodą.
Zaczęliśmy od wodospadu Seljalandsfoss. Piękny warkocz wody spadający z wysokiej skarpy. Wielką atrakcją jest możliwość przejścia ścieżką za spadającą strugą. Oczywiście po takim przejściu jest się dosyć zmoczonym, ale wrażenie jest niesamowite.
Droga prowadzi koło słynnego wulkanu Eyjafjllajokull, który wybuchł w 2010 roku i uziemił większość ruchu lotniczego na świecie. W przydrożnym baraczku można oglądnąć film z wybuchu i historię rodziny, która prowadzi gospodarstwo u stóp wulkanu i przeżyła ten kataklizm.
Następnym przystankiem był wodospad Skogafoss. Bardzo regularny, wysoki i szeroki z dużą ilością wody. Podeszliśmy też na górę na punkt widokowy nad wodospadem i tam można było zobaczyć podwójne tęcze. Szlak prowadził dalej i po pół godzinie roztoczył się nam widok na lodowiec Eyjafjllajokull z innej strony.
Po wodospadach – czas na lodowiec z bliska. Podjechaliśmy drogą 201 na parking pod lodowiec (oszczędzę czytającym jego nazwę :))) i po krótkim marszu doszliśmy do czoła lodowca. Niestety nie jest on ładny biało-niebieski, ale brudny, biało-czarny. Jest to pozostałość po opadzie pyłu z wybuchu wulkanu.
Ostatnim punktem miał być półwysep Dyrholaey. Jest to najbardziej na południe skrawek Islandii. I był. Niestety w porwistym wietrze i padającym deszczu. Mimo to, a może dlatego, widoki były emocjonujące.Wysoki klif, wielkie fale, skały w morzu i piękna czarna plaża w dole.