W Kala Lumpur wylądowaliśmy ok 16 miejscowego czasu. Z lekką ulgą (bo był :)) odebraliśmy bagaż.
Przebraliśmy się w letnie ciuchy, bo na zewnątrz zapowiadali 30 stopni.
Autobusem (1,5h) dojechaliśmy za 10 zł do KL Sentral (głównej stacji kolejowej).
Kuala Lumpur zwiedzaliśmy nieco ponad rok temu i teraz potraktowaliśmy to miasto jako tylko stację przesiadkową przy dojeździe do południowej Tajlandii.
Oryginalnie wybraliśmy transport kolejowy – wagon sypialny.
Od ostatniego naszego pobytu sporo się zmieniło na stacji kolejowej. Otwarto obok olbrzymie centrum handlowe, a w nim, co nam odpowiadało, „food court” - czyli miejsce gdzie było kilkanaście różnych (tajskich, koreańskich, malajskich, „zachodnich” itp.) restauracyjek z jedzeniem. Wybraliśmy tajską i malajską. Powiem tak – nie były to smaki, których oczekiwaliśmy :).
W centrum handlowym, w dużym sklepie spożywczym, oczywiście nie można było kupić żadnego alkoholu, w tym także piwa. Trzeba było udać się do pobliskiej dzielnicy Little India i tam dokonać stosownego zakupu :).
Pociąg mieliśmy o 22.
Wagon sypialny ma wzdłuż miejsca leżące po obu stronach korytarza na górze i dole z zasłonkami.
Okazało się że mieliśmy miejsca na górze.
Noc niestety niespokojna. Malajskie kobiety na dole były przez pół nocy – rozgadane, roześmiane i w końcu głośno, pod wpływem jakiegoś telefonu, szlochające :).