Czas oczekiwania na wznowienie kursowania promu spędziliśmy na wyspie Seraya.
Jest to też, podobnie jak Kanawa, mała wyspa w odległości lekko ponad godzinnego płynięcia łodzią od Labuhan Bajo.
Łódka którą się tu płynie jest typową łódką towarową.
Jest tu też tylko jeden ośrodek z bungalowami i restauracją, ale na wyspie jest też mała wioska rybacka. Wyspa ma 200 m szerokości i ok. 1500 m długości.
Bungalowy usytuowane są bezpośrednio na plaży. Prąd jest od 6 do 9 wieczorem. Na wyspie nie ma słodkiej wody, jest ona dowożona łodziami i dostępna jest tylko parę godzin dziennie. Bungalowy są b. proste, ale z prysznicem i moskitierą.
Rafa jest b. bogata, a co najważniejsze łatwo dostępna z brzegu i niezbyt głęboko.
I co w „takich okolicznościach przyrody” można robić?
Zgadliście – snoorkowaliśmy parę razy dziennie, czytaliśmy, oglądaliśmy filmy, graliśmy w karty i podejmowaliśmy „trudne” decyzje co zjeść na obiad. Z decyzji co zjeść na śniadanie obsługa nas zwolniła – codziennie był naleśnik z bananem :).
Nie, przepraszam, raz poszliśmy na „treking” na pobliskie wzgórze i obserwowaliśmy zachód słońca.
Trochę nas wkurzała „bylejakość” obsługi i b. marny wybór, a także mocno taki sobie smak dań w restauracji. Niepojęte dla nas jest zestawienie kiepskiego jedzenia, w tym ryb, z bogactwem tego co widzimy pod wodą i jakie warunki mają do uprawy warzyw i owoców.
Ale to są małe mankamenty i pójdą szybko w zapomnienie.
Cztery dni szybko minęły i chyba dobrze się stało że mieliśmy okazję tutaj pobyć.