Lot do Puerto Princesy był niespokojny. Spore turbulencje. Dolecieliśmy na miejsce ok. godz. 17.30. Na miejscu załadowaliśmy się do tricycla (pojazd trochę przypominający nasz motor z przyczepą, ale z prowizorycznym zadaszeniem) aby dostać się do wybranego przez nas hostelu. Zdziwienie nasze było duże po okazało się, że nie było miejsc. Nie było też miejsc w kilku innych hotelikach. W końcu znaleźliśmy nocleg w Hotelu One Rover's Place trochę drogi i bez entuzjazmu jeśli chodzi o warunki, ale to tylko jedna noc. Kupiliśmy zaraz bilety do El Nido i poszliśmy coś zjeść w pobliskiej restauracji na świeżym powietrzu. Szaszłyk z tuńczyka był b. smaczny. Pomni trudności ze znalezieniem noclegu kupiliśmy lokalną sim-kartę i obdzwoniliśmy ew. noclegi w El Nido. Okazuje się, że jest to wysoki sezon i jest dużo turystów - nie "białasów" ale filipińczyków. Zarezerwowaliśmy w końcu pokój (a chcieliśmy domek). Jak nic ciekawszego nie będzie na miejscu to go weźmiemy.