Rano tylko po herbatce imbirowej ruszamy dalej. Po godzinie stajemy w restauracyjce z pięknym widokiem na Annapurnę i jemy śniadanie. Później ciężkie podejście i, co zaczyna być regułą, ok. 15 zaczyna padać deszcz. Docieramy do wioski Himalaya wykończeni i zupełnie przemoczeni. Męska część "zapomina" o prysznicu. Za zimno. W "dinning room" jak zwykle stół z palnikiem pod spodem. Można się ogrzać. Jemy ciepłe jedzonko, suszymy ciuchy i gramy w karty. Pamiętamy, w tym szczególnym dniu, o naszych bliskich, którzy odeszli. Zapalamy specjalnie przyniesione znicze i wspominamy. Jesteśmy o parę tys. metrów bliżej nich. O 8.00 wszyscy się rozchodzą spać.