Dzień zaczął się pięknie.
Wstaliśmy o 6.00, żeby przed 7.00 być przed bramą, bo na 7.00 mieliśmy wejściówki do Parku.
Super pogoda zapowiadała niezwykłe widoki z wulkanu.
I tyle dobrego :(.
W nocy wulkan zrobił małe „puff” (small eruption) i zamknięto cały park dla turystów. Jest to jednak czynny wulkan.
Czekaliśmy, z innymi wkurzonymi ok. godziny, ale po tym czasie powiedziano nam że definitywnie nic z tego i zawróciliśmy do hotelu na śniadanie.
Po śniadaniu pojechaliśmy w stronę La Fortuny.
Miał być dzień z wulkanem, a był dzień z wodospadami.
Zaczęliśmy od Wodospadu Catarata de La Paz, zaraz przy drodze.
Później zbaczając ok, 14km obejrzeliśmy wodospad Cataracta del Torro. Dojście do niego nie było to łatwe. Trzeba było zejść po 350, nierównych, schodach w dół i później do góry (!).
Widoki niezłe, kolory na ścianach przy wodospadzie świadczyły o różnych minerałach które zawierała woda.,
Po wędrówce można było odpocząć w restauracji na górze i podziwiać różne rodzaje kolibrów przylatujących do poidełka.
Trzecim wodospadem był wodospad La Fortuna, w miejscowości gdzie mieliśmy nocleg.
Zejście tym razem po 500, ale równych (!!), schodach.
Też widok bardzo ładny, a na dole możliwość wykąpanie się pod wodospadem.
Jak pechowo zaczął się dzień tak się skończył.
Od Polaka spotkanego w naszym hotelu dowiedzieliśmy się, że największa atrakcja La Fortuny, (właściwie 90% ludzi przyjeżdża tutaj po to), szlak Cerro Chato, z pięknym widokiem na lagunę i wulkan Arenal jest zamknięty. Właściwie nie wiadomo dlaczego.
Miasteczko bardzo turystyczne. Setki restauracji, sklepów i agencji turystycznych. Takie ichnie Zakopane:)
Tak, że jutro w dalszą drogę do lasów deszczowych Menteverde.