Miało być tanio i szybko, a było długo i drogo.
Ale po kolei.
Ze względu na chiński Nowy Rok okazało się, że noclegi na Langkawi (malezyjskiej wyspie, którą mieliśmy w planie pozwiedzać) są b. drogie. To postanowiliśmy ją sobie odpuścić i pojechać do Kuala Lumpur i na dwa dni do Melaki – podobno ładnego miasta na południe od KL.
Dodatkowym argumentem były tanie bilety Air Asia z Langkawi do Kuala Lumpur.
Wystarczyło tylko przepłynąć z Ko Lipe na Langkawi (1,5 h) i przelecieć do KL (1 h).
Kupiliśmy bilety na prom.
Pomni że jadąc z Kanchanaburi mieliśmy 1 godzinę zapasu na przesiadką i to nie starczyło, a jadąc z Bangkoku do Satun mieliśmy 3 godziny zapasu i to też nie starczyło.
Więc teraz między przypłynięciem promu na Langkawi a odlotem zostawiliśmy 5 godzin zapasu.
I co? I prom nie przypłynął w ogóle!
A „kłamczuszki” oczywiście zapewniali nas, że będzie 15 min opóźnienia, później godzina, później 2 godziny. Chociaż doskonale wiedzieli, że prom w ogóle nie wypłynął z Langkawi.
Uciekły nam w tym czasie inne speedboat-y i promy, i zmuszeni byliśmy czekać na normalny, popołudniowy prom.
Bilety na samolot przepadły. Trzeba było kupić nowe.
W końcu zamiast o 17.00 byliśmy w hotelu w KL o 1 w nocy. Nie muszę dodawać w jakich humorach :).
To jest tanie podróżowanie po Azji.
Jeździliśmy już po ładnych paru krajach transportem publicznym, ale nigdzie tak nam się „nie farciło” jak w, podobno, łatwej do podróżowania Tajlandii.