Jesteśmy już na Ko Lipe. Jest to mała wyspa na południu Tajlandii. Znana jest z pieknych plaż i z tego, że można "snoorkować" wchodząc do wody z plaży.
Na mapie nasza podróż wygląda jak jedna, prosta, kreska, ale był to mały maraton transportowy.
A wyglądał on tak:
- z resortu na dworzec w Kanchanaburi przejechaliśmy tuk-tukiem,
- do Bangkoku pojechaliśmy, tu mieliśmy małe zaćmienie umysłu, bo zamiast małym, szybkim minibusem - dużym autobusem. Facet
sprzedający bilety zapewniał, że będzie jechał 2 godz - oczywiście jechał 3,5 godziny. Prawie się spóźniliśmy na autobus do Satun
(dużego miasta na południu Tajlandii).Któryś raz się przekonaliśmy, że Tajlandia to kraj "kłamczuszków" :).
- Prawie, bo odjazd nocnego autobusu do Satun przesunięto nam o godzinę. Wyjechał po półtorej! I oczywiście jechał 2,5 godz dłużej.
- To z kolei spowodowało że nie mieliśmy szans dojechać do Pak Bara (portu skąd odpływają łodzie na Ko Lipe) zgodnie z planem.
Normalnie trzeba wziąć minibusa do La Ngu i stamtąd wieloosobową taksówkę do Pak Bara. My skłoniliśmy łagodną perswazją (800
Bathów - 80 PLN) faceta z pickup-em i kosiarką na nim żeby nas podwiózł do portu.
- Speedboat (szybka łódź) na Ko Lipe odpłynęła zgodnie z planem (11.30) i płynęła nieco ponad godzinę.
- Na wyspie, żeby było ciekawiej, nie ma przystani – tylko platforma ok. 200 m od brzegu i żeby dostać się na wyspę trzeba wsiąść na
łódź lokalesów (i oczywiście zapłacić 70 Bathów od osoby). Ale trzeba przyznać, że podwożą na plażę przed wskazanym resortem.
Myślę, że brak przystani jest dobrze przemyślany – dobry sposób na dodatkowy zarobek :).
Pierwsze widoki na wyspie już nam się podobały :). Przejrzysta woda, ładne plaże, widoki na pobliskie wyspy.
Po małym jedzonku – rozpoznaliśmy plażę i ciepłą wodę w morzu :).
Zapowiada sie nieźle ... :).