Podróż z Khao Lak do Bangkoku odbyliśmy nocnym autobusem. Autobus b. wygodny, trzy szerokie fotele w rzędzie, rozkładane prawie do poziomu. W cenie biletu woda, kawa, ciasteczko i, na postoju, konkretny posiłek.
Na miejsce dojechaliśmy o 5 rano, godzinę poczekaliśmy żeby zrobiło się jaśniej i taksówką (ok. godziny) dojechaliśmy do hotelu. Hotel mieliśmy w turystycznej enklawie, ale przy spokojniejszej uliczce - Rabuttri
Pokój dostaliśmy o 8.30, więc mogliśmy się rozpakować i zacząć zwiedzanie.
Jest tu dużo do zobaczenia, tak że zdjęć będzie dużo :).
Przez dwa dni zobaczyliśmy:
- Wielki pałac i królewską świątynię Wat Phra Kaeo - Przy wejściu był „dziki” tłum, ale później było dużo luźniej ze względu na duży
teren. Ładnie utrzymane zabytki, warte zobaczenia. W świątyni jest Szmaragdowy Budda.
- Świątynię Wat Po (obok pałacu) – z gigantycznym Leżącym Buddą,
- Świątynię Wat Arun – leżącą na drugim brzegu rzeki. Piękna ze względu na swoją architekturę i ścienne ozdoby wież,
- wieczorem przeszliśmy się po kultowej, turystycznej, ulicy w Bangkoku Khao San – wielkie skupisko barów, dyskotek, hotelików i
straganów,
- Złotą Górę – pagórek, górujący nad miastem ze złotą stupą. Można stąd podziwiać panoramę miasta.
- Pomnik Demokracji upamiętniający rewolucję z 1932 r.
- Świątynię Wat Suchat z wielką huśtawką, na której kiedyś odbywały się niebezpieczne "huśtania" mnichów,
- Pałac Vimanmek – dawny pałac królewski. Piękny , podobno największy na świecie, budynek zbudowany z złotego drzewa tekowego,
bez jednego gwoździa.
- Po południu zrobiliśmy sobie przejażdżkę ekspresowymi łodziami kursującymi wzdłuż rzeki Chao Phraya, rozdzielającej miasto na
dwie części. Zobaczyliśmy Bangkok z wody, a później, jak się zrobiło ciemno, także „by night” :).
Bangkok jest olbrzymim miastem, mogącym zaoferować dużo więcej niż my zobaczyliśmy przez dwa dni. Jest pełen kontrastów, ale pomimo dobrego wrażenia, czuliśmy się trochę zmęczeni intensywnością zwiedzania, a także ilością ludzi, turystów, samochodów itp.
Co do jedzenia - to jest różnie, ale i tak o niebo lepiej niż w Indonezji czy na Filipinach. Dobre i smaczne jedzenie można trafić na ulicznych prymitywnych straganach ( np. u "muzułmanek" w Ao Nang), ale można się też naciąć - np. w Bangkoku. Bangkok chyba nie jest dobrym miejscem na szukanie prawdziwych tajskich smaków ze względu na masę turystów, tzn. zaczynają gotować byle jak i "broń Boże" nie ostro :). Niezłe jedzenie było w Khao Lak.
Ja cały czas próbuję kurczaka w orzeszkach ziemnych, a Henia potrawy w różnych kolorach carry. Pyszne są też są sałatki owocowe, z mango lub papają na ostro.