Lot z Warszawy do Tel Awiwu przebiegł spokojnie.
Trwał 3,5 godziny. Jedynie co nas zaskoczyło to „obfitość” poczęstunku w samolocie. Mały batonik „Prince Polo” i kubeczek wody. Gdzie te czasy kiedy PLL Lot słynął z dobrego jedzenia. Różnica między tanimi liniami i normalnymi liniami lotniczymi coraz bardziej maleje :(.
Wylądowaliśmy o 4.30 miejscowego czasu (godzina do przodu w porównaniu z Polską).
Bus (sherut) podwiózł nas pod sam Abraham Hostel w Jerozolimie.
Oczywiście o 5.30 nie dostaliśmy pokoju, ale załatwiliśmy papierki i w prezencie dostaliśmy możliwość zjedzenia śniadania.
Taki wczesny przylot ma swoje dobre strony, bo mieliśmy cały, długi, dzień na zwiedzanie.
Zaczęliśmy zwiedzanie Świętego Miasta nietypowo – od Świętego Wzgórza, trzeciego, po Mekce i Medynie, najświętszego miejsca muzułmanów.
„Niewiernych” wpuszczają tam tylko od 7-10. Wejście jest obok Western Wall (Ściany Płaczu). Przed wejściem była ogromna kolejka, ale czekaliśmy tylko ok. 0,5 godz.
Na wzgórzu można obejrzeć (tylko niestety z zewnątrz!) meczet Al-Aksa ( bez zachwytu) i Kopułę na Skale (piękne mozaiki i wielka złota kopuła). Wokół jest bardzo duży zagospodarowany teren.
Ciekawie było tez pooglądać niewielkie grupki mężczyzn i kobiet (oczywiście osobno) studiujących koran i zawzięcie dyskutujących!!!
Następnie pojechaliśmy autobusem na szczyt Góry Oliwnej, aby schodząc w dół, do doliny Cedronu, odwiedzić znaczące miejsca leżące na niej.
Byliśmy w:
1. Kopule Wniebowstąpienia ( miejsce, gdzie wg tradycji Jezus wzniósł się do nieba - obecnie meczet),
2. Kościele Pater Noster ( gdzie Jezus nauczył tej modlitwy uczniów – obecnie kościół z mozaikami z tekstem modlitwy w 140 językach),
3. Punkcie widokowym z pocztówkowym widokiem na Jerozolimę i cmentarze żydowski i muzułmański ,
4. Kościele Dominus Flevit („Pan zapłakał”) - miejsce gdzie Jezus zapłakał nad losem Jerozolimy,
5. Cerkwi św. Marii Magdaleny (tylko z daleka),
6. Ogródzie Oliwnym – Gatsemani – miejsce pojmania Jezusa (krótka pogawędka z pracownikami polskiej firmy od dwóch lat remontującej oświetlenie w obiektach w Ziemi Świętej),
7. Kościele Wszystkich Narodów (Bazylika Agonii).
Było dużo pielgrzymek z Polski (norma :)), ale co zaskakujące – dużo pielgrzymek hinduskich (chyba z Indii). Bardzo rozmodlonych i wpadających niemal w trans. Mieli jeszcze jedną cechę, wydłubywali ze wszystkich miejsc świętych jakieś pamiątki, chociaż mały kamyk :).
Po tym wszystkim spacerek z powrotem do Starego Miasta, pod Ścianę Płaczu.
Tam, mieliśmy szczęście, i obejrzeliśmy ceremonię Bar Micwa (które odbywają się tylko w poniedziałki i czwartki) – wprowadzenie chłopaka żydowskiego w świat dorosłych.
Dużo muzyki, śpiewów, życzeń i śmiechu.
Na koniec, już pod Ścianą Płaczu, chłopak pod baldachimem niesie Torę do miejsca czytania. Oczywiście żeńska część rodziny i znajomych wtedy ogląda to z daleka, z miejsca przeznaczonego tylko dla kobiet.
Ok 14.00, wróciliśmy do hotelu, odebraliśmy klucze i trochę odpoczęliśmy.
Po południu poszliśmy na pobliski bazar Mahane Yehuda. Duży, barwny, jak w krajach arabskich.
Tam też zjedliśmy dobre, libańskie jedzenie.
Później przeszliśmy spacerkiem przez dzielnicę ortodoksyjnych żydów – Mea She'arim.
Niektóre widoki, szczególnie ludzie, jak z XIX w.
Szczególnie uderza widok „szczęśliwych” żydowskich kobiet bladych, snujących się z kilkorgiem dzieci i jeszcze często w ciąży.
Po tych widokach poszliśmy jeszcze raz pod Ścianę Płaczu gdzie, o 18.40, zaczynała się nasza (wcześniej wykupiona przez internet) wycieczka tunelami wzdłuż Western Wall – zachodniej ściany dawnej II Świątyni Żydowskiej.
Mogliśmy jeszcze raz, już bez tłumów, wczuć się w atmosferę Ściany Płaczu.
Wycieczka po tunelach trwała 1,5 godz. i była b. ciekawa.
Na koniec tego długiego dnia mieliśmy spektakl „światło i dźwięk” w Cytadeli Davida.
Bardzo ciekawe, z rozmachem zrobione widowisko przedstawiające dzieje Jerozolimy.
Minusem była tylko temperatura. Zrobiło się zimno i b. wietrznie.
Ok. 23.00 zakończyliśmy ten„długi” dzień :).