Rano wyruszyliśmy w stronę Parku Narodowego Torres del Paine. Jest to ok 140 km – zależy którą droga się jedzie. Po drodze zobaczyliśmy Lagunę Azul. Jest praktycznie nieodwiedzana przez turystów, bo można dostać się tutaj tylko samochodem. Nagrodą były b. liczne stada Guanko (odmiany Lamy) i co można zobaczyć b rzadko – strusie Nandu.
Po drodze stanęliśmy na punkcie widokowym i podziwialiśmy jak się wyłaniają z chmur wieże (Torres del Paine).
Przed biurem parku zatrzymała nas policja i okazało się, że nasz samochód nie ma ważnych badań technicznych. Był spory problem, ale co mieli z nami zrobić na tym pustkowiu? Po dyskusji powiedzieli, że zadzwonią do właściciela, a nam życzyli miłego zwiedzania.
Po lekkim poszukiwaniu znaleźliśmy nasze schronisko Refiugio Norte. Prosty budynek, ale schludny. Pokoje 6-osobowe, łazienka z prysznicami (cały czas ciepła woda) wspólna. Duża wspólna sala z kozą, gdzie paliło się cały czas drewno i było dość ciepło. Warunki bez porównania z Nepalem, ale cena też bez porównania :).
Po jedzonku pojechaliśmy zwiedzać park. Przejechaliśmy w parku 70 km w jedną stronę zatrzymując się przy wodospadach, punktach widokowych i w ładnych miejscach. Pogoda była zmienna – trochę deszczu, trochę słonka, ale niezmiennie porwisty wiatr, niekiedy huraganowy. Przez to temperatura odczuwalna była dużo niższa.
Na koniec dojechaliśmy do Lago Grey gdzie po przejściu wyschniętego jeziora można było podziwiać pływające małe góry lodowe.
Po powrocie do schroniska mogliśmy jeszcze podziwiać wieże, bo pogoda się poprawiła i wiatr ucichł.
Na drugi dzień, po śniadaniu, poszliśmy na mały treking – ok. 4 godz. Doszliśmy do innego schroniska – Chileno. Po drodze ładne widoki na góry i strumień.
Droga powrotna długa i nużąca.