Z Limy, zmieniając samolot w Guayaquil, dolecieliśmy na Galapagos. Są bardzo restrykcyjne kontrole dotyczące wwożonej żywności na Galapagos. Trzeba też wypełnić dwa duże formularze i oczywiście zapłacić w sumie 110 $ od osoby za możliwość wjechania na wyspy.
Wylądowaliśmy na małej wysepce – Baltra. Bezpłatnym autobusem dojechaliśmy do przeprawy promowej, a następnie czekała nas nieco ponad godzinna jazda do największego miasta wyspy Santa Cruz – Puerto Ayora. Tam spędziliśmy nocleg i trochę pozwiedzaliśmy, ale do tej wyspy wrócimy jeszcze przed wylotem. Na drugi dzień przepłynęliśmy, taką trochę większą motorówką ,na drugą zamieszkałą wyspę – San Cristobal. Płynie się ok. 2 godz. przez dosyć rozbujały ocean, a że łódź ma 3 potężne silniki to płynie jak ślizgacz i zabawa jest przednia. Parę osób niestety zmogła choroba morska.
Dopłynęliśmy do Puerto Baquerizo Moreno, które jest stolicą Galapagos. Pierwsze widoki już były fajne. Lwy morskie leżą wszędzie – na plaży, ulicy, ławkach, pod krzakami. Generalnie czują się jak u siebie i tylko czasem muszą przypomnieć ludziom, żeby trzymali dystans. Do samic można się zbliżyć nawet na 0,5 m, ale do samców dystans musi być co najmniej 2 m. Chodziliśmy parokrotnie na różne plaże, żeby poobserwować lwy morskie. Szczególnie rozkoszne są maluchy. Jest to pora rodzenia małych, bo niektóre miały jeszcze pępowiny.
Innymi zwierzętami, które robią duże wrażenie są iguany. Mniejsze i większe, czarne i kolorowe. Wyglądają jak smoki. Też trzeba zachować dystans – ok. 2 m.
Pojechaliśmy też na jedyne słodkowodne jezioro na Galapagos – El Junko, powstałe w kraterze wulkanu. Można tam zaobserwować jak fregaty kąpią się, płucząc skrzydła ze słonej morskiej wody.
Na każdym kroku, w mieście i wgłębi wyspy, widać że są to wyspy pochodzenia wulkanicznego. Wszędzie są głazy zastygłej lawy, ziemia przypomina szlakę z kotłowni. Roślinność z konieczności uboga jest dla nas dosyć egzotyczna. Np. ogromne kaktusy przypominające drzewa.
Żółwie obserwowaliśmy w La Galapaguera – ośrodku introdukcji żółwi. Jest to duży teren ogrodzony gdzie chodzi się po ścieżkach i można obserwować żółwie w ich naturalnym środowisku. Są naprawdę ogromne.
Na koniec dojechaliśmy na plażę w Puerto Chino – niewielką plażę z b. miałkim piaskiem, lwami morskimi i pływającymi żółwiami morskimi.
Zrobiło się b. ciepło i trochę się podpiekliśmy :)))).