Droga z Arici do La Paz była bardzo malownicza. Wznosi się ona z poziomu morza na wysokość 4660 m (mocny test dla organizmu). Tam na przełęczy Tambo jest przejście graniczne między Chile i Boliwią. Po drodze widać ośnieżony wulkan Parinacota. Nie ma jednak tak zróżnicowanych widoków jak w czasie jazdy z Salty do San Pedro.
Granica to osobny rozdział. Bałagan, chaos, dziesiątki ciężarówek, sprawdzanie walizek na zewnątrz, małe pomieszczonka z kontrolą paszportową itp. itd. Pogranicznik uważnie sprawdzał w instrukcjach na ścianie czy nie potrzebujemy wizy. Ale wszystko poszło ok.
Po przejechaniu przełęczy jedzie się długo płaskowyżem gdzie są, o dziwo, zielone łąki na których pasą się lamy i vikunie.
Po 11 godz. dojechaliśmy do La Paz. Miasto jest niesamowicie położone. W dolinie, zewsząd ograniczonej górami. Zabudowane są całe stoki. Rozciąga się na wysokości od 3600 m do 4100 m.
Jest tu najwyżej na świecie położony stadion piłkarski, na którym rozgrywane są mecze międzypaństwowe. W 90 % wygrane przez Boliwijczyków – wiadomo dlaczego :))).
Nie ma tu za dużo do zwiedzania. Z zewnątrz można zobaczyć Katedrę (zamknięta) i Pałac Prezydencki (nie wpuszczają). Ciekawy jest też kościół Św. Franciszka. Nas najbardziej zainteresowało Muzeum de Coca. W ciekawy sposób przedstawiona jest historia tej, źle się kojarzącej dzisiaj, rośliny. Jakie miała zastosowanie w czasach Inków, kolonizatorów i współcześnie. Jak się ją uprawia. A także jak się, z tej niewinnej rośliny, wytwarza kokainę.
Co ciekawe liście koki są tu wszędzie dostępne. W naszym hotelu można sobie, 24 godz. na dobę, zaparzyć z nich herbatkę. Leżą na stole, a obok kubki i gorąca woda. Podobno pomagają na dolegliwości związane z wysokością.
W La Paz jest także, a raczej jego resztki, słynny Targ Czarownic. Na straganach można kupić wszystko na wszystko. Woskowe figurki i części ciała, afrodyzjaki, środki na powstrzymanie :), maści, herbatki, amulety itp. Ciekawostką są zasuszone płody lam (duże i małe), które należy wbudować w nowy dom, -dla szczęśliwości.
Niespodzianką jest to, że w tak katolickim kraju kompletnie nie obchodzi się Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Z trudem udało nam się kupić jakiekolwiek świeczki. O zapaleniu ich w kościele nie ma mowy.
Dzień zakończyliśmy regionalnym daniem z zupą z czarnych ziemniaków i stekiem z lamy (dobre soczyste mięso).