Rano przed wyjazdem poszedłem wymienić $ na peso. W El Nido nie ma bankomatów, a kurs wymiany będzie na pewno słabszy. Mała niespodzianka – nie chcieli wymienić banknotów, które miały choćby minimalne rysy. Zawsze takie zostają jak się je zegnie kilkakrotnie. W końcu udało się wybrać kilka bez rys.
Ok. 11.00 podjechał po nas bus i pojechaliśmy na punkt zborny, gdzie czekała reszta pasażerów. No i zaczęło się pakowanie bagażów na dach. Od razu było widać, że jest to beznadziejna walka. Po ok pół godzinie podstawili drugi bus i rozdzielili pasażerów i bagaże. Po drodze kierowca nie dał za wygraną i uzupełnił 3 z 4 wolnych miejsc, tak, że i tak jechaliśmy jak sardynki. Droga w większej części niezła, betonowa, tylko w paru miejscach jeszcze szutrowa. Trasa trochę kręta i po lekkich górkach, ale nie aż takich, żeby dwie osoby uatrakcyjniały nam przejazd ciągłym „haftowaniem” :((((. Po przyjeździe rozpoczęło się poszukiwanie hotelu. Ten pokój, który mieliśmy niby zarezerwowany, okazał się nieaktualny. Trochę jeżdżenia tricyklem i znaleźliśmy niezły pokój w Casa Teresa. Niestety nie taki tani – 1500 PHP (35$), ale z dobrym śniadaniem. Więc w miarę.
Wiedzieliśmy, że główną atrakcją El Nido są wycieczki łodzią na pobliskie wyspy. Są ustalone 4 trasy – A, B, C i D. Wybraliśmy, chyba najbardziej atrakcyjną, i najdroższą (900 PHP), trasę C i zarezerwowaliśmy bilety.