Na miejsce dojechaliśmy o 5.40. Było jeszcze ciemno i poczekaliśmy przy kawce aż się rozjaśni. Później autorikszą pojechalismy do hotelu i pospalśmy jeszcze 3 godz. Następnie poszliśmy coś zjeść. Rameswaram jest także świętym miejscem hindusów:)). Dla nas ciekawy był z jednego powodu. Jest od strony indyjskiej początkiem Adam's Bridge - łańcucha wysepek i raf - pozostałości lądowego połączenia Indii ze Sri Lanką. Najpierw trzeba pojechać autorikszą 18 km do wioski rybackiej. Później trzeba się przesiąść na specjalne pojazdy (4x4) które dowożą, po 40 min karkołomnej jeździe) prawie na sam koniec. Wszędzie są ślady zniszczeń po huraganie z 1964 roku (utonął cały pociąg z pasażerami) i po tsunami z 2004 roku. Na końcu są ruiny okazałych budynków i kościołów. Pogoda się lekko popsuła. Zaczął popadywać deszcz. Rameswaram jako miasto robi okropne wrażenie. Jeżeli każde miasto w Indiach jest brudne i nieuporządkowane to tutaj trzeba to podnieść do kwadratu. Tłumy pielgrzymów i sterty śmieci na ulicach (a tony w zaułkach). Popołudnie przesiedzieliśmy w hotelu - padało i to co powyżej. Kupiliśmy jedzonko, filmy i czytanie. Jutro rano jedziemy autobusem do Madurai, tam łapiemy (albo nie bo jesteśmy na "waiting list") pociąg do Erode. Tam w nocy łapiemy (albo nie z powyższych powodów) ekspres do Metupalaiyam. Z tamtąd odchodzi rano mały pociąg (Toy Train) do Ooty. Podobno widoki są piekne - żeby tylko pogoda dopisała.