Wstaliśmy wcześnie rano, żeby szybciej dojechać do Mestii w Swanetii. Życie oczywiście zweryfikowało nasze plany.
Najpierw nie mogliśmy doczekać się na autobus miejski, którym mieliśmy dojechać na dworzec autobusowy, więc wzięliśmy taksówkę.
Na dworcu znaleźliśmy „marszrutkę” do Zugdidi (po sezonie nie ma bezpośrednich busów z Batumi do Mesti) gdzie mieliśmy złapać inną do Mestii. Musieliśmy poczekać ok 1,5 godz. aż zbierze się trochę ludzi
Jak powiedzieliśmy kierowcy, że chcemy jechać do Mestii to on przekazał nas przed Zugdidi, chyba znajomkowi który miał nas zawieźć na miejsce. Ten nas zaprosił do swojego domu na kawę bo musieliśmy poczekać (widocznie miał już „cynk”) na innych turystów do wypełnienia busa. Oczekiwanie przeciągnęło się do ok. 1,5 godz. Ale gospodarz starał się - było coś do jedzenia, kawa, coś na słodko i kieliszeczek „czaczy” (gruzińskiego samogonu) :).
W końcu ruszyliśmy.
Droga była piękna widokowo i kierowca stawał w najładniejszych miejscach i starał się pełnić rolę przewodnika.
Namówił też wszystkich żeby stanąć i spróbować swanetyjskiego przysmaku – placka z mięsnym nadzieniem i przyprawami. Było niezłe w smaku, ale mięso lekko niedopieczone..
Biesiada zaczęła się przeciągać bo kolega kierowcy zaczął stawiać 2 litrowe piwa i próbował namówić nas na szaszłyk „na prirodu” w Mestii. Czuliśmy czym to się skończy i niestety daliśmy odpór :(.
Do hotelu dotarliśmy ok. 19.00.
Hotel nowy, czyściutki, a z okna w pokoju mieliśmy piękny widok na góry.