W piątek mieliśmy zaplanowany lot małym samolotem z Tbilisi do Mesti, w Swanetii. Na początku wszystko szło dobrze. Bus podjechał po nas prawie o czasie.
Terminal na małym lotnisku Natakhtari robił dobre wrażenie, samolot czekał. I tyle dobrych wiadomości.
Pogoda w Mesti była kiepska. Poczekaliśmy ok. godziny i decyzja była negatywna. Lot odwołany.
Może i lepiej, niż miało być później w wiadomościach że samolot był „na ścieżce”, ale nie wiadomo dlaczego rozbił się :).
Wróciliśmy do Tbilisi i wróciliśmy do hostelu gdzie przy pomocy właścicieli i internetu zmieniliśmy plany.
Postanowiliśmy jechać autobusem do Batumi, a później do Mestii.
Zarezerwowaliśmy nocleg w Batumi i taksówką pojechaliśmy na dworzec autobusowy, położony lekko poza miastem.
Tam kupiliśmy bilety na autobus firmy Metro. Czekała nas miła niespodzianka – autobus był nowy i bardzo wygodny. W czasie jazdy kawa, herbata, woda, wi-fi, ekran w poprzedzającym oparciu (jak w samolocie) z muzyką i filmami.
Podróż trwała ok. 7 godzin.
Dojechaliśmy jeszcze za dnia. Dworzec oczywiście poza miastem, tak że musieliśmy wziąć taksówkę. Okazało że na szczęście trafiliśmy na kumatego taksówkarza. Zawiózł nas pod adres gdzie mieliśmy mieć nocleg, ale tam okazało się że z jakiś przyczyn tam spać nie możemy, ale wskazali nam inny adres. Jak weszliśmy do tej drugiej miejscówki to ręce nam opadły - totalny syf. Wycofaliśmy się i na szczęście taksówkarz miał jakąś znajomą która wynajmuje apartamenty. Podjechał po nią, ona wyszła od razu z pościelą :) i pojechaliśmy na miejsce.
Było już ciemno, padał deszcz i byliśmy lekko pod ścianą.
Weszliśmy do ogromnego budynku, który wyglądał jak w budowie lub w środku remontu. Na końcu długiego korytarza, za drzwiami były trzy jako tako wykończone apartamenty. Szału nie było, ale wzięliśmy jeden i mogliśmy się rozpakować, pójść po zakupy, zjeść i spać.