Lot z Kuala Lumpur do Yogyakarty przebiegł spokojnie. Nasz spokój skończył się gdy okazało się, że nasze główne bagaże nie przyleciały z nami :(. Zostaliśmy tylko z podręcznymi – bez ubrań, kosmetyków, przyborów toaletowych, ładowarek i innych niezbędnych rzeczy. Pan uprzejmie spisał protokół i kazał czekać w hotelu. Tak też zrobiliśmy... Humory mieliśmy pod psem.
Na drugi dzień rano, ok. godz. 10.00, zadzwoniliśmy na lotnisko i pełnia szczęścia – przyleciały!!!! Mieli nam przywieźć do hotelu więc poszliśmy zwiedzać miasto. Po paru chwilach mieliśmy już dosyć. Miasto bardzo takie sobie - zatłoczone, hałaśliwe, zadymione. Jedyny interesujący zabytek – Kraton, czyli pałac sułtana okazał się być zamknięty. Powodem było trwające trzy dni wesele najmłodszej córki, faktycznie mieszkającego tam sułtana.
Szybko "daliśmy się" zawieźć do wytwórni batików, gdzie pokazano nam technologię wykonywania malowideł na materiałach. Kolejne kolory chronione są przez nanoszone na nie warstwy wosku, który na koniec rozpuszcza się w gorącej wodzie. Żmudna, ręczna praca, ale efekt super.
Po powrocie do hotelu "czule" przywitaliśmy się z odzyskanymi bagażami :).
Na drugi dzień pojechaliśmy na wykupioną wycieczkę do najsławniejszych zabytków Jawy, leżących w pobliżu miasta – świątyni buddystycznej – Borobudur i hinduistycznej – Prambanan.
Obie świątynie interesujące, z wieloma płaskorzeźbami. Niestety mocno zniszczone po trzęsieniu ziemi w 2006 r. Praktycznie odbudowane od podstaw. Ale jeszcze zostało sporo do zrobienia i prace składania tysięcy luźnych elementów wciąż trwają.
Jako że nie dostaliśmy zaproszenia na wesele do sułtana :) postanowiliśmy jechać dalej. Kierunek wulkan Bromo.