Gdyby lot wyglądał tak jak na mapie to było by super.
Ale było tak:
Z Galapagos polecieliśmy, z międzylądowaniem w Guayaquil, do Quito – stolicy Ekwadoru. Tam po dwóch godzinach mieliśmy samolot do Limy. W Limie przespaliśmy się tylko, w niezłym hostelu w pobliżu lotniska i rano mieliśmy samolot do Santiago.
W Santiago jest b. dobra komunikacja z lotniska do centrum miasta. Jeżdżą autobusy dwóch firm co 15 min i kosztuje to 2,5 – 3 $.
Hostel mieliśmy niedaleko ostatniego przystanku tych autobusów, więc nie było kłopotu.
Santiago, jako miasto nie jest wielką atrakcją turystyczną. Jest parę ładnych budynków, i, oczywiście jak chyba we wszystkich dużych miastach w Am. Południowej centralny plac Plaza de Armas. Jest też Plaza de Moneda gdzie stoi pałac prezydencki.
Z rana poszliśmy na darmowy tour po mieście z przewodnikiem i było b. ciekawie. Przewodnik nie skupiał się na zabytkach, ale na ciekawostkach o Santiago, Dużo opowiadał o knajpach, pieniądzach, historii, miejscach, potrawach, drinkach itp.
Plaza de Armas to tradycyjnie centralny plac otoczony ładnymi budynkami. W Santiago jest oczywiście także katedra – dużo ładniejsza w środku niż na zewnątrz, poczta (b. ładna) i ratusz. Dużo też dzieje się na samym placu. Sporo osób przemawia, są malarze, rozgrywki szachowe, bezdomni, itp.
Plaza de Moneda z pałacem prezydenckim kojarzy się nam najbardziej z zamachem stanu w 1973r i pozbawieniem władzy Prezydenta Allende, który chciał wprowadzić tu drugą Kubę.
Mimo wszystko on ma na tym placu swój pomnik, a jego następca gen. Pinochet - nie.
Po południu poszliśmy swoją trasą i pozwiedzaliśmy samodzielnie zabytki .
Zjedliśmy też tradycyjne danie mieszkańców Santiago, polecane przez przewodnika, - ( takie sobie) i wypiliśmy tradycyjnego drinka Teramoto (trzęsienie ziemi) o pojemności 1,5l, po którym zrobiło nam się oczywiście bardzo dobrze :).