Z wyspy San Cristobal na wyspę Isabela można przeprawić się na dwa sposoby.
Pierwszy – wrócić motorówką na wyspę Santa Cruz ( 2 godz bujania) i stamtąd, odczekawszy na przypływ, inną motorówką przepłynąć ( znowu 2 godz.) do Puerto Villamil na Isabeli. Zajmuje to praktycznie cały dzień.
Drugi – przelecieć małym samolocikiem bezpośrednio z San Cristobal na Isabelę. Trwa to 50 min. Jest to 2 razy drożej, ale oszczędność czasu i sił duża. Dodatkowo są fajne widoki po drodze. Wybraliśmy drugi sposób.
Samolot malutki, mieściło się w nim tylko 5 osób, ale lot spokojny.
Puerto Villamil jest malutkim miasteczkiem, z piaskowymi ulicami i piękną piaszczystą plażą.
W pierwszy dzień pochodziliśmy po plaży podziwiając duże okazy iguan i poszliśmy do „żółwiowego” ośrodka pooglądać duże okazy żółwi i setki małych i trochę podrośniętych młodych. Do ośrodka dochodzi się ścieżką, a częściowo drewnianym pomostem, poprowadzoną przez słone rozlewiska. Można tam podziwiać namorzyny i brodzące po bagnach flamingi.
Na drugi dzień po lekkim byczeniu się na plaży popłynęliśmy na „snoorkowanie”. Trzeba w końcu zobaczyć „podwodny świat” Galapagos. Wybraliśmy wycieczkę na pobliskie wysepki Tintoreras. Przezornie wytargowaliśmy w cenie pianki, bo woda nie jest wcale ciepła, jakby mogło się wydawać na równiku.
Płynąc na wysepki można podziwiać pingwiny galapagoskie.
Podwodny świat nie rzucił nas na kolana :). Owszem były żółwie, ray'e, śmignął obok nas lew morski, oraz było trochę rybek, ale w mocno ograniczonej ilości. Później była piesza część wycieczki po wysepkach podczas której podziwialiśmy dziesiątki odpoczywających w spokojnej wodzie rekinów. Jest to także teren lęgowy iguan. Są wszędzie. Małe, średnie i duże. Były ich setki.
Wieczorem był ładny zachód słońca i dobra ryba na kolację. Dorsz :))).